niedziela, 30 września 2012

30 września 2012

To będzie pożegnanie z kurkami.
Kurki, piękne i  barwne grzyby, które wnoszą klimat lasu do kuchni.
Są doskonałe i z pastą, i w tarcie, ale to wszystko już było.
Poza tym, są tak ładne, że szkoda gubić ich urok w masie makaronu i wypełnieniu śmietanowo - jajecznym tarty.
Postanowiłam wykreować kurki na absolutnego bohatera i pozwolić im być na pierwszym planie.


TARTINKI Z KURKAMI




Tartinki są bardzo łatwe do przygotowania, pod warunkiem, że mamy kurki. 

Składniki tartinek:

kurki
cebula 
serek kozi, najlepiej kozi fromage
chlebek wiejski z ziarnami, bagietka rustykalna, albo bagietka pszenna
natka pietruszki posiekana
oliwa, masło do smażenia 
sól, pieprz 





Wykonanie:

Na patelni, na odrobinie oliwy, podsmażyłam cebulę na lekko złoty kolor. Wrzuciłam oczyszczone kurki, smażyłam, a pod koniec dodałam odrobinę masła. Doprawiłam solą i pieprzem.

W tym samym czasie pokroiłam bagietkę na kawałki i lekko je opiekłam.

Posmarowałam każdy kawałek bagietki kozim serkiem, ułożyłam kurki z kawałkami cebuli na wierzchu i posypałam posiekaną pietruszką.

Tartinki są doskonałe na lunch, na kolację, do piwa czy wina.

  


sobota, 29 września 2012

PAN DI RAMERINO czyli BUŁECZKI Z ROZMARYNEM

Zapewne zauważyliście banner na moim blogu zapraszający do polubienia bułeczek z rozmarynem i dołączenia do ich fanclubu. Ja je pokochałam.
Bułeczki skusiły mnie cudnym wyglądem, no i swoim toskańskim pochodzeniem. Jedzenie włoskie, a w szczególności toskańskie, jest dla mnie wyjątkowe. Najbardziej odpowiadają mi takie właśnie smaki. Toskania jest tak piękna, że kuchnia tego regionu też musi być doskonała, i taka jest. Trudno się temu dziwić, biorąc pod uwagę klimat. Toskania pełna słońca, pod słońcem Toskanii, smaki pełne słońca i miłości, kto tego nie słyszał.

W wypiekach drożdżowych jest jakaś magia. Uwielbiam czekanie na wyrastanie ciasta, tak zwane podwajanie objętości, i moment, kiedy podnoszę ściereczkę, pod którą to wszystko się odbywa i oto jest, ciasto wypełniające miskę, w której początkowo mieściło się na jej spodzie.
Wracając do magicznych bułeczek.
Dzięki nim słońcem Toskanii można ogrzać kuchnię i dom w zimowe wieczory.

PAN DI RAMERINO
czyli

BUŁECZKI Z ROZMARYNEM




Składniki:

500g mąki
50g cukru
40ml oliwy z oliwek
120g rodzynek
30g drożdży, najlepiej piwnych, ja użyłam zwykłych
2 łyżki mąki
2 łyżki masła
sól
rozmaryn, świeży i suszony
1 żółtko, rozbełtane, do posmarowania bułeczek przed pieczeniem




Wykonanie:

1.   Rodzynki moczyłam w wodzie przez 20 minut.

2.   Drożdże rozpuściłam w letniej wodzie, około pół kubka, dodałam 2 łyżki mąki i odstawiłam na 15 minut, żeby zaczęły pracować.

3.   Do dużej miski wsypałam mąkę, dodałam szczyptę soli i wyrośnięte drożdże. Wyrobiłam ciasto. W trakcie wyrabiania było trochę twarde i suche, dolewałam po odrobinie wody, aż stało się doskonale elastycznie. Pod koniec dodałam dobrze odsączone rodzynki i posiekany rozmaryn, świeży zmieszany z suszonym. Ciasto odstawiłam do wyrośnięcia na godzinę, żeby podwoiło podwoiło swoją objętość. Trzeba naoliwić miskę, w której zostawiamy ciasto.

4.   Wyjęłam ciasto, lekko zagniotłam i uformowałam z niego bułeczki; było ich 13!
Bułeczki ułożyłam na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, nacięłam każdą nożem i posmarowałam rozbełtanym jajkiem. Na końcu posypałam rozmarynem.

5.   Piekarnik rozgrzałam do 180'C i włożyłam bułeczki. Piekłam przez około 20 minut, aż stały się złociste.





Podoba mi się połączenie smaków w bułeczkach; dzięki rodzynkom są słodkie, a rozmaryn sprawia, że mają również wytrawny i słony charakter. Bardzo łatwo się je robi. Przepis jest dobry, bo ciasto udaje się bez problemów i pięknie wyrasta. Trzeba tylko zadbać o to, żeby drożdże były świeże.
Doskonałe są jeszcze ciepłe, same, do kawy czy herbaty, ale również idealne z masłem, jako pieczywo śniadaniowe.




   

piątek, 28 września 2012

CHUTNEY JABŁKOWY

Jesień oferuje mnóstwo owoców, ale najdoskonalsze spośród nich są jabłka. Można je przyrządzać na słodko, na słono, w kwaśnych tonacjach i winnych...
Doskonałe wykorzystanie jabłek to oczywiście szarlotki, kto ich nie lubi. Zamierzam im poświęcić dużo czasu. Lubię je w wersji polskiej, amerykańskiej apple pie, czy francuskiej tarty tatin.
Ja miałam ogromną ochotę na wykorzystanie jabłek jako dodatku do mięs. Wraz z nastaniem chłodów, mam nie tylko ochotę na czekoladę,ale również, ogromną, na mięso.
Samo mięso jednak jest dla mnie mało ciekawe. Gotowane warzywa, czy sałaty, to wszystko do niego już było.
Wystarczy do mięsa dodać aromatyczny i pachnący Indiami, słodko - kwaśny chutney i mięso zamienia się w orientalną potrawę.
Produkcja chutney to świetne zajęcie na jesienne wieczory. Rzędy słoiczków na półkach cieszą oczy i napawają dumą. Zwykłe jabłka, po dodaniu kombinacji przypraw i odpowiedniej procedurze gotowania zamieniają się w orientalną konfiturę.

Jestem bardzo dociekliwa w kwestii kulinariów i postanowiłam ustalić pochodzenie chutney.
Jak się okazuje, jest to bardzo stary sposób przechowywania i zaprawiania owoców i warzyw, i to wcale nie wywodzący się z Azji, ale z Europy Północnej. Dopiero później został zaadoptowany przez Imperium Rzymskie, potem Brytyjskie, i wraz z ich ekspansją, zawieziony do kolonii i na inne kontynenty, do Ameryki i Australii.
Chutney to mieszanina owoców i warzyw z dodatkiem przypraw i cytrusów, które, jako naturalne konserwanty, pozwalają przechowywać go przez długi czas.




CHUTNEY JABŁKOWY


Składniki:

3 szklanki jabłek pokrojonych w grubą kostkę; nie trzeba tego robić starannie
szklanka cebuli, pokrojonej w kostkę
2 małe papryczki chili, pokrojone w plasterki razem z nasionami i włóknami, bo to jest ta najostrzejsza część
3/4 szklanki octu jabłkowego
garść rodzynek
kawałek startego świeżego imbiru
3/4 szklanki brązowego cukru
skórka z cytryny, pokrojona na drobniutkie paseczki
sól, pieprz
po łyżeczce nasion czarnuszki, gorczycy, kopru, kminu, kozieradki; prażyłam je na patelni, aż zaczęły podskakiwać, a potem powinny być utarte, najlepiej w moździerzu; ja rozbiłam je lekko tłuczkiem




Przygotowanie jest w miarę proste, najwięcej czasu zabiera obranie jabłek.

Wykonanie:

1.   Ocet z cukrem w garnku doprowadziłam do wrzenia. Zmniejszyłam ogień i dodałam skórkę z cytryny i papryczki. Dusiłam przez kilka minut.

2.   Uprażone i rozdrobnione ziarna przypraw dodałam do syropu, dusiłam całość przez kilka minut pod przykryciem na malutkim ogniu, a potem wrzuciłam imbir i nadal gotowałam.

3.   Dodałam cebulę,rodzynki, a potem jabłka. Dusiłam około 30 minut, jabłka delikatnie rozgniatałam drewnianą łyżką w miarę gotowania. 

  




Mam nadzieję, że nie zapomniałam o żadnym składniku. 

Na końcu doprawiłam solą i pieprzem.
Powinniśmy uzyskać konsystencję gęstego dżemu, czyli zredukować większość soku.
Chutney powinien dojrzewać przez kilka dni przed podaniem; trudne do wykonania.

Jeżeli nie macie któregokolwiek ze składników, nie przejmujcie się, improwizacja jest doskonałym rozwiązaniem. Ja nie miałam gorczycy i zamiast niej dodałam ziarna kolendry; efekt rewelacyjny.



Pozostaje wyparzyć słoiczki i przechować chutney na długie zimowe wieczory; będzie to hot jar, czyli słoiczek letniego gorącego słońca, ale również ciepła ostrych przypraw.
Chutney jest świetny do mięs, ale właściwie do wszystkiego. Ja jadłam go z ciepłą bagietką rustykalną. Ale o tym jutro!




środa, 26 września 2012

26 września 2012

Nadeszła pora na coś słodkiego. Im zimniej, tym większą mam ochotę na słodycze. Wszystkiego mogę sobie odmówić, ale z czekoladą i masłem orzechowym mam problem.
Bardzo lubię kakaowe przysmaki, w tabliczkach, z orzechami i bez, w postaci pralin, w ciastach, ciasteczkach .... Co więcej, wydawało mi się, że umiem upiec i zrobić niejedno w tym temacie. Tak mi się tylko wydawało.
W niedzielę oglądałam program Master Chef, w którym zadaniem dla uczestników było przygotowanie deseru z czekolady, a czas na wykonanie go nie mógł przekroczyć 45 minut.
Niby proste, każdy lubi czekoladę i ma jakieś pojęcie na temat słodkości robionych na jej bazie. Jednak kiedy się zastanowiłam, co ja bym przygotowała, pustka w głowie. Wydawało mi się to niemożliwe, żeby wykonać zadanie w tak krótkim czasie.  A jednak uczestnicy w większości dali radę, chociaż to zadanie też  sprawiło im trudność. Podziwiałam ich niebywałą pomysłowość.
Mój pierwszy słodki wypiek postanowiłam poświęcić właśnie czekoladzie. Wybór padł na ciasto z musem czekoladowym; pomyślałam, że można zrobić albo ciasto, albo mus, albo połączyć obie rzeczy, czyli przepis daje więcej niż jedną opcję.




Inspiracje znalazłam u Billa, genialnego kucharza amatora, który nie tylko doskonale komponuje smaki, ale również myśli o czasie i wysiłku, który można poświęcić na działania w kuchni!

CIASTO CZEKOLADOWE Z MUSEM, BEZ MĄKI 


Składniki:
Ciasto:

150g ciemnej czekolady
150g zimnego masła, pokrojonego
5 jajek, trzeba oddzielić żółtka od białek
150g cukru pudru

Mus czekoladowy:

200g posiekanej gorzkiej czekolady
30g masła
3 jajka, oddzielone białka od żółtek
300ml bitej śmietany

drobno starta czekolada do przybrania






Wykonanie:

1.   Rozpuściłam czekoladę z masłem w kąpieli wodnej, czyli w rondelku umieszczonym w większym garnku z wodą, który podgrzewałam. Czekoladę z masłem cały czas mieszałam, a kiedy się rozpuściła odstawiłam rondelek na bok, żeby ostygła.

2.   Białka ubiłam z odrobiną soli, a kiedy piana była już sztywna, dodawałam po łyżce cukru pudru i dalej ubijałam, aż była bardzo sztywna i lepka. Nie zużyj całego cukru, około 3/4 całej ilości.

3.   Żółtka utarłam do białości z resztą cukru. Dodałam żółtka do czekolady, delikatnie wymieszałam, a potem dodałam pianę z białek i ponownie wymieszałam całość.

4.   Piekarnik nagrzałam do 180'C, wysmarowałam tortownicę 24cm masłem, przełożyłam do niej masę i piekłam przez około 45 minut. Sprawdzałam patyczkiem, czy już upieczona, ale czas się zgadzał.


Wyjęłam tortownicę, zostawiłam ciasto do ostygnięcia, a potem wyjęłam. Wyglądało pięknie, tak samo pachniało. Trochę popękało, ale wszystko było jak trzeba, bo potrzebne jest zagłębienie w cieście na mus.

Właściwie już na tym etapie byłoby pyszne. Jednak jest jeszcze lepsze z musem.



Mus:

1.   Rozpuściłam czekoladę i masło,tak samo, jak robiłam to przygotowując ciasto. Zostawiłam do ostygnięcia.

2.   Ubiłam białka. Do wystudzonej masy czekoladowej dodawałam po 1 żółtku i dokładnie mieszałam. 

3.   Ubiłam śmietanę z 3 łyżkami cukru pudru i dodałam do masy czekoladowej. Dodałam białka i delikatnie wymieszałam. Rozprowadziłam mus na cieście.

Całość włożyłam do lodówki. Przed podaniem posypałam startą czekoladą.

Samo ciasto jest bardzo dobre, mus bez ciasta również. Dwa w jednym. Teraz jestem już przygotowana na każdą okoliczność i zadanie czekoladowe mnie nie przerazi.
Myślę, że można się pokusić o udekorowanie ciasta świeżymi malinami, albo wiśniami z syropu. 



wtorek, 25 września 2012

25 września 2012

Wiem, wiem, obiecałam przepis na grzyby.
Wczoraj zaczęłam od bajgli. Nie wyszły mi tak idealnie, jak bym chciała, ale jak na pierwszy raz były całkiem poprawne. Słyszałam, że nie jest wcale tak łatwo upiec dobrego i wyrośniętego bajgla. Będę ćwiczyła, aż mi się uda, a wtedy pochwalę się nim.
Wyrośnięte czy nie, były bardzo dobre, a po przekrojeniu i opieczeniu każdej z połówek, z nadzieniem, o którym za chwilę, były doskonałe.
Wracając do grzybów....
Bajgle postanowiłam zaproponować z choucroute, czyli kiszoną kapustą, boczkiem, kminkiem i jabłkami, jako że, jak już pisałam, bajgle można nadziewać czym kto chce.



BAJGIEL Z CHOURCOUTE, BOCZKIEM, KMINKIEM i JABŁKIEM





Składniki nadzienia do bajgla:

kapusta kiszona
cebula, pokrojona w piórka
podgrzybki; mogą być inne grzyby leśne
wędzony, chudy boczek, pokrojony w wąskie słupki
jabłko, aromatyczne, dojrzałe, pokrojone w cieniutkie plasterki
natka pietruszki drobno posiekana
pieprz, sól
kminek
oliwa do smażenia





Nie podaję ilości ani proporcji, wystarczy wziąć tak dużo każdego ze składników, ile chcemy mieć nadzienia; niczego nie można tutaj zepsuć.

Wykonanie:

1.   Na oliwie podsmażyłam cebulę na złocisty kolor, na nią wrzuciłam kapustę kiszoną i wszystko razem podsmażałam. Dodałam boczek i smażyłam. Na końcu przyprawiłam pieprzem i odrobiną mielonego kminku.

2.   Na osobnej patelni podsmażyłam podgrzybki, przyprawiłam je solą i pieprzem.

3.   Grzyby dodałam do kapusty, a potem dodałam pokrojone w cieniutkie plasterki jabłko. Podsmażałam przez chwilę, a na końcu posypałam drobno posiekaną natką pietruszki. 

4.   Przekroiłam bajgla na pół, opiekłam każdą z części, aż była chrupiąca, na jedną połówkę nałożyłam nadzienie z kapusty i przykryłam je drugą połówką.


Danie gotowe. Usiadłam w jesiennym ogrodzie, delektowałam się grzybowo - kapuścianym bajglem, wrześniowym słońcem i cudownie ciepłym dniem.




Bajgiel jest doskonały na szybki lunch albo obiad. Pysznie smakuje z kieliszkiem czerwonego wytrawnego wina.



  

poniedziałek, 24 września 2012

24 września 2012

Wczoraj zapowiadałam przepis z grzybami.
Wymyśliłam coś grzybowego, ugotowałam, i miała być do tego pasta. Zmieniłam jednak zamiar. Nie co do grzybów, ale co do towarzystwa dla nich.
Zainspirowała mnie lektura ostatniego  numeru 'Food & Friends', w której znalazłam przepis na bajgle.
Jeżeli lubicie amerykańskie seriale umiejscowione w Nowym Jorku, musieliście zauważyć, że bez bajgli Amerykanie nie wyobrażają sobie życia.
Jest to pieczywo żydowskie. Dzisiaj największe piekarnie bajgli znajdują się w Nowym Jorku i Montrealu.
Jednak pochodzi on z Europy Środkowej, najprawdopodobniej z Krakowa! Pierwsze datowane są z 1610 roku. Do Ameryki zawędrowały z emigrantami żydowskimi, którzy osiedli na Manhattanie.

Sama pamiętam z NY złociste krążki sprzedawane na prawie każdym rogu. Bajgiel to bajgiel, musi mieć konkretną formę, czyli kształt kółka, z dziurką w środku oczywiście. Nie jest to jednak nasza polska obwarzanka, chociaż często jest z nią mylony. Można go rozkroić, włożyć pomiędzy obie połówki nadzienie, a te bywają bardzo różne, bardzo dobre.

Zacznę od bajgli.


BAJGLE




Składniki:

Ilości starczają na 8 - 10 sztuk.

około 30g świeżych drożdży
11/2 łyżki cukru
100 i 200ml wody (razem 300)
500g mąki pszennej
11/2 łyżeczki soli

Wykonanie:

1.   Do pierwszej porcji wody, czyli 100ml wkruszyłam drożdże i wsypałam cukier; rozmieszałam dokładnie. Zostawiłam na 10 minut, żeby drożdże zaczęły pracować.

2.   Wymieszałam mąkę z solą, dodałam rozczyn drożdży i wymieszałam. Stopniowo dodawałam resztę wody, mieszając ciasto. Wyłożyłam na posypaną mąką stolnicę i wyrabiałam przez około 5 minut. 
Włożyłam do dużej miski wysmarowanej oliwą i zostawiłam pod przykryciem na godzinę, aż ciasto podwoiło objętość. Pięknie wyrosło!

3.   Po tym czasie ciasto położyłam na stolnicy i zostawiłam na 10 minut.

4.   Podzieliłam kulę wyrośniętego ciasta na 8 części, uformowałam kulki, w każdej zrobiłam palcem dziurkę na wylot i kręcąc na palcu powiększyłam dziurkę; ostrożnie, bo ciasto jest delikatne!

5.  Ułożyłam 8 krążków na posmarowanej oliwą blaszce i zostawiłam pod wilgotną ściereczką na 10 minut. W tym samym czasie w płaskim rondlu zagotowałam wodę.

6.   Wkładałam bajgle ostrożnie do gotującej wody i gotowałam na małym ogniu po 1 minucie z każdej strony, 3 bajgle jednocześnie. Potem wyjmowałam ostrożnie łyżką cedzakową i układałam ponownie na blaszce.

7.   Bajgle posypałam sezamem. Blaszkę włożyłam do piekarnika nagrzanego do 220'C i piekłam przez dobre 30 minut, aż się lekko zarumieniły.



Pierwsze koty za płoty; powinny lepiej wyrosnąć, być bardziej złociste, a to wszystko wina mojego starego piekarnika. Smak i tak doskonały, a sezam bardzo go wzbogaca. Myślę, że mak byłby równie dobry.



Jutro wrócę do grzybów. 



niedziela, 23 września 2012

23 września 2012

SZTORMOWY WEEKEND NAD MORZEM, OSTATNI TEGO LATA

Ostatni weekend nad morzem; sztorm, burza, trąba wodna, piasek pokryty białym gradem. Czas na poczytanie gazet, magazynów i żurnali, rozmowy do późna przy kieliszku czerwonego wina. 
Czas na inspiracje modowe, na długie spacery plażą, na lekturę czasopism kulinarnych i obmyślanie nowych przepisów.
Za mało czasu na to wszystko. Za krótki weekend. Za szybko się skończył.


Mewy bardzo lubią pozować do zdjęć.





Moja ulubiona knajpka to Cosa Nostra, włoska pizzeria, zupełnie nie w klimacie morza. Serwująca za to doskonałe spaghetti, caprese i wino z beczki. Tak się przystroiła jesiennie.



A to klimaty bardzo morskie, kutry, ryby i morze.





To, co mogę robić godzinami.


A to stylizacja, która mnie zachwyciła, zamierzam ją wykorzystać.



W drodze powrotnej tradycyjnie zaopatrzyliśmy się w grzyby. Nie drogą grzybobrania, raczej drogą zakupu.  Zbieranie grzybów jest fantastyczne, ale każda wyprawa, którą pamiętam kończyła się mało owocnie.





Jutro grzyby będą bohaterem moich nowych pomysłów kulinarnych.
   

sobota, 22 września 2012

22 września 2012

Lekka nostalgia jesienna mnie dopada. Nie to, żebym nie lubiła jesieni, przeciwnie, im bliżej zimy, tym szczęśliwsza jestem. Jednak nadchodzi nowa pora roku, a wraz nią powrót do rutyny, pośpiech dnia codziennego, życie od piątku do piątku. Cóż, proza. Zdaję sobie sprawę, że nie odkrywam niczego nowego i wielu z Was przeżywa dokładnie to samo.
Moim remedium na ból istnienia jest zanurzenie się w świat smaków i zapachów, kulinarna wolność i swoboda tworzenia, nieograniczone pole do działania.
Dzięki jesieni paleta barw jest nieograniczona.



Ofiarą tej działalności, po raz kolejny już tej jesieni, padła dynia. Ale nie sama, w innym niż poprzednio, jednak absolutnie doborowym towarzystwie.
Babeczki już były, ale te będą zupełnie inne, bo przecież dyniowe. A takich jeszcze nie piekłam. Okazały się pełnym sukcesem, tym bardziej, że przepis wymyśliłam sama.


BABECZKI DYNIOWE Z DYMKĄ I ORZECHAMI NA OSTRO





Składniki:
Ilości wystarczają na 12 babeczek.

11/2 kubka mąki
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody
1/2 łyżeczki soli
1/2 łyżeczka czarnego pieprzu
1 łyżeczka zmielonej papryczki ostrej, chili, albo czerwonej papryki ostrej; ja lubię ostre smaki, dodałam nawet więcej chili
2 jajka 
1/2 kubka oleju
około 2 kubki dyni startej na tarce o grubych oczkach
3/4 kubka pokruszonych orzechów włoskich
około pół kubka drobno pokrojonej cebuli dymki - szczypioru




Wykonanie:

1.   Zmieszałam suche składniki, czyli mąkę, proszek do pieczenia, sodę i wszystkie przyprawy w dużej misce. 

2.   Połączyłam jajko z olejem, bardzo dobrze wymieszałam, właściwie ubiłam.

3.   Wymieszałam suche składniki z mokrymi, dobrze wymieszałam.

4.   Dodałam startą dynię, cebulkę i orzechy, wmieszałam te składniki z wyczuciem do ciasta.
  






5.   Rozgrzałam piekarnik do 200'C. Formę do muffinków, z 12 dołkami, wyłożyłam, każdy dołek, papierową foremką do pieczenia. Ciastem wypełniłam foremki, każdą do około 3/4 wysokości. Wstawiłam do piekarnika.



Piekłam przez około 30 minut. Trzeba sprawdzać patyczkiem, czy gotowe. Patyczek powinien wychodzić suchy, babeczki powinny być lekko złociste.
Po upieczeniu trzeba poczekać około 5 minut aż wystygną, a potem wyjąć z formy, bo spody zaczynają się pocić, czyli parują i są mokre. Najlepiej położyć je na kratce na czas stygnięcia.



Nie powinny jednak wystygnąć całkowicie, bo najlepsze są jeszcze ciepłe. Dynia utrzymuje wilgotność ciasta, cebulka i orzechy nadają pięknej barwy, a przyprawy ostry smak. Można do nich podać sałatę z sosem vinegrette, mogą też być dodatkiem do mięsa.














piątek, 21 września 2012

21 września 2012

Nieuchronnie zbliża się koniec mojego wolnego czasu. Początek roku akademickiego za moment. Im bardziej się zbliża, tym bardziej mam ochotę na pieczenie i gotowanie. Pomysł goni pomysł, warzywa i owoce kuszą kolorami i zapachami.
Po raz kolejny skusiły mnie figi. Dzisiejsza propozycja jest na słodko, do kawy, porannej albo popołudniowej, szybka i łatwa w przygotowaniu.




TARTALETKI CZEKOLADOWE Z FIGAMI NA MASCARPONE


Dzisiaj zrobiłam kruche tartaletki, na tym położyłam warstwę leciutkiego kremu z mascarpone, a wierzch ozdobiłam figami.

Podane ilości starczają na 6 dużych tartaletek.

Składniki:
Ciasto na tartaletki:

250g mąki
8 łyżek cukru
3 łyżki kakao
dość duża szczypta soli
130g masła
1 jajko

Krem mascarpone:

opakowanie 500g serka mascarpone
cukier puder - ilość zależy od tego, jak słodki krem chcecie przygotować; trzeba dodawać, rozcierać i próbować
parę kropli esencji rumowej

5 - 6 dobrych, dojrzałych fig




Wykonanie:
Ciasto:

1.   Wszystkie suche składniki, czyli mąkę, cukier, kakao i sól dokładnie wymieszałam. 

2.   Dodałam kawałki miękkiego masła i połączyłam szczypiąc czubkami palców. 

3.   Jajko dobrze rozbełtałam i dodałam do ciasta. Dobrze, ale dość szybko zagniotłam. Uformowane w kulę ciasto zawinęłam w folię i włożyłam do lodówki na godzinę. 
W tym czasie upiekłam babeczki z dyni, ale o tym jutro.

4.   Po godzinie wyjęłam wychłodzone ciasto, jeszcze raz zagniotłam, podzieliłam na 6 równych części.
Każdą rozwałkowałam na placek, którym wylepiłam foremki do tartaletek. Brzegi docisnęłam widelcem.

5.   Wstawiłam do piekarnika rozgrzanego do 200'C, piekłam 15 minut. Wyjęłam i wystudziłam.
Ostrożnie wyjęłam z foremek. 


   

Czas zająć się kremem i figami.

Mascarpone wymieszałam bardzo dokładnie z cukrem pudrem, a potem dodałam esencję rumową.
Krem wyłożyłam na wystudzone spody tartaletek.



Figi umyłam i podzieliłam na zgrabne łódeczki. Ułożyłam promieniście na kremie.


Tartaletki są już gotowe. Wystarczy zaparzyć kawę i jeść świeże, kiedy są jeszcze bardzo kruche.
Moje były trochę za kruche, brzegi niektórych lekki się wyszczerbiły; myślę, że można je piec trochę krócej.
Poza tym, miałam tylko małe opakowanie mascarpone, 250g, kremu powinno być więcej.
Mimo tych niedoskonałości, były bardzo dobre. Smak kakao dobrze komponuje się z mascarpone, no i figami. Esencja może być rumowa albo waniliowa.  

środa, 19 września 2012

19 września 2012

Większą cześć dzisiejszego dnia zajęło mi rozgryzania spraw komputerowych.
Przypadek jednego z blogerów, który stracił większość zdjęć ze swoich postów, skłonił mnie do zajęcia się sprawą archiwizowania bloga, no i przede wszystkim zdjęć.
Jak się okazało, dobrze, że się tym zainteresowałam, bo również byłam blisko małej katastrofy.

Zdążyłam jednak zadziałać w kuchni, posiłkując się tym, co zawierała lodówka. Jak już ustaliłam wcześniej, tarta to rewelacyjne wyjście w każdej sytuacji; sprawdziła się i dziś. Każdą tartę, którą robię staram się robić według trochę innego pomysłu, taka jest również ta dzisiejsza.



TARTA Z KAPUSTĄ WŁOSKĄ, BOCZKIEM I ŚLIWKAMI


Składniki:

Ciasto:
250g mąki
150g masła
50g parmezanu
1 jajko

Nadzienie:

kapusta włoska, drobno poszatkowana
boczek wędzony pokrojony w kostkę
cebula pokrojona w kostkę
czosnek rozdrobniony
2 - 3 śliwki wypestkowane, pokrojone w ćwiartki

4 całe jajka
2 żółtka
400ml gęstej śmietany
sól i pieprz

kwiatki rukoli do dekoracji - oczywiście opcjonalnie



Wykonanie:

Ciasto:
1.   Szybko wyrobiłam ciasto z mąki, zimnego masła, parmezanu i jajka. Zawinęłam w folię i włożyłam do lodówki na około 30 minut. Po tym czasie rozwałkowałam schłodzone ciasto i wylepiłam formę o średnicy 28cm. 

2.   Piekarnik rozgrzałam do 200'C i piekłam spód do tarty przez około20 minut. Spód do tarty gotowy.




Nadzienie:
1.   Na odrobinie rozgrzanej oliwy podsmażyłam lekko cebulę, dodałam czosnek, chwilę smażyłam, a potem wrzuciłam pokrojony boczek. Smażyłam aż boczek był złocisty. Doprawiłam lekko solą i pieprzem.

2.   Przygotowałam zalewę do tarty.
Jajka i żółtka wymieszałam ze śmietaną. Doprawiłam solą i pieprzem.


  

Spód do tarty powinien być wystudzony. Na nim ułożyłam kapustę z boczkiem, zalałam mieszaniną śmietany z jajkami, a na wierzchu ułożyłam ćwiartki czy raczejósemki śliwek.

Piekłam w piekarniku o temperaturze 200'C przez około 30 - 40 minut. Masa śmietanowo jajeczna powinna być ścięta, najlepiej sprawdzać patyczkiem.




Moja rukola na tarasie nadal kwitnie, a kwiatki są tak cudne, że musiałam je wykorzystać. Udekorowałam nimi tartę i oczywiście uwieczniłam na zdjęciach.
Tarta najlepiej smakuje z zieloną sałatą, jak najprostszą, z sosem vinegrette.